Podobno niezjedzenie pączka w tłusty czwartek przynosi pecha. Szczerze mówiąc nie wierzę w żadne zabobony, ale kto chciałby się z jakiegokolwiek powodu katować, kiedy dookoła nas, zewsząd śmieją się te pyszne słodkości?! W wielu miejscach możemy kupić pączusie ze skórką pomarańczową lub bez, z dżemem różanym, wiśniowym, konfiturą truskawkową, z kremem. Nic jednak nie przebije tych robionych w domu, w które włożyliśmy naszą pracę i serce, cierpliwie przełykając ślinę w oczekiwaniu, kiedy z gara wyjdzie ten pierwszy. Poniższy przepis przetestowałam już wiele razy i ciężko w nim cokolwiek sknocić. Samo robienie pączków nie jest aż tak pracochłonne, a jeśli potraktujemy je, jak ja, jako pretekst do miłego spotkania towarzyskiego, będzie to naprawdę sama przyjemność!
Do dzieła!
Wyrośnięte ciasto powinno mieć takie właśnie pęcherzyki |
Składniki:
- 50g drożdży
- 70g cukru
- 200g ciepłego mleka
- 80g miękkiej margaryny
- 4 żółtka
- 500g mąki
- szczypta soli
- 2 łyżki spirytusu
- tłuszcz do smażenia (najlepszy będzie smalec)
- konfitura do nadzienia (my użyłyśmy róży zmieszanej z konfiturą wiśniową)
Przygotowanie:
Cukier, drożdże, ciepłe mleko, żółtka i miękką margarynę zmieszać razem w misce, którą wcześniej sparzyliśmy wrzącą wodą (chodzi o to, aby miska była lekko ciepła) i wyrobić. Dodajemy mąkę i sól i dalej wyrabiamy ciasto. Po połączeniu wszystkich składników dolewamy spirytus i łączymy z przygotowaną masą. Kiedy ciasto jest już jednolite, zostawiamy je w większym naczyniu aż podwoi objętość (najlepiej jest postawić miskę lub garnek na ciepłym kaloryferze). Wyrośnięte ciasto rozwałkowywujemy na grubość ok. 1 cm i wycinamy z niego krążki (my użyłyśmy małej szklaneczki, dzięki temu pączusie były małe i bardziej niewinne :) ). Wycięte krążki wrzucamy niezbyt gęsto (rosną w miarę smażenia) na rozgrzany tłuszcz(ale nie zbyt gorący, żeby nie spalił wierzchów). Pączki obracamy delikatnie, starając się, aby na osi pączka powstała kultowa biała linia.
Nasi mali "pomocnicy" |
Pączusie nadziewamy ostro zakończoną szprycą |
Lekko ostygnięte pączki nadziewamy przygotowaną wcześniej konfiturą, delikatnie posypujemy cukrem pudrem. Voila!
Dodam tylko, że po zdwukrotnieniu ilości składników wyczarowałyśmy z Justynką i Gosią 120 maleńkich, pysznych, mięciutkich i rozpływających się (a także znikających w zawrotnym tempie) w ustach pączusiów, które notabene przez kolejne dwa dni stanowiły mój jedyny posiłek. Viktora niemalże też.
Życzymy Wam prawdziwie sytego i pysznego czwartku! To jedyny dzień, kiedy tak bezkarnie możemy zadbać o ten zmysł, które zwykle bywa bardzo hamowany :)
0 komentarze:
Prześlij komentarz