W drogę do Teksasu, gdzie wszystko jest naj: największe, najwyższe, najcięższe,
najgrubsze, najważniejsze, naj…teksańskie. Jeszcze w stanie Oklahoma, pół
godziny drogi od Oklahoma City (cóż za nudne miasto!!!) Zatrzymaliśmy się w Forcie
Reno. Został zbudowany w 1875r. w celu ochrony 5 najmniej agresywnych szczepów
indian – Cherokee, Chiksaw, Choctaw, Creek i Seminole. Wszystkie z nich miały
dobre stosunki sąsiedzkie z miejscowymi osadnikami, od których przejęli też
wiele zwyczajów i tradycji. Do 1949r. fort przynależał do Kawalerii Stanów
Zjednoczonych, a na dzień dzisiejszy jest częścią departamentu rolnictwa i
działa, jako laboratorium do spraw badań i rozwoju pastwisk. Jako ciekawostkę
warto zaznaczyć, że był używany w czasie II wojny światowej, jako obóz dla
niemieckich więźniów wojennych. Kompleks jest w dobrym stanie, posiada interesujące
muzeum i warty jest zwiedzenia.
 |
wiernie trzymamy się autentycznej Route 66 |
 |
typowa farma amerykańska... |
 |
...i typowy amerykański pick-up |
 |
Fort Reno - budynek oficerski |
 |
Fort Reno - kwaterunek żołnierzy |
Pół godziny później, zatrzymaliśmy się w
Bridgeport, małej, nie tak dawno opuszczonej osadzie, w której gdyby z któregoś
z budynków nagle wyszła jakaś zjawa to byłaby ona bardzo na miejscu. Oprócz kościoła,
który wydaje się być używany od czasu do czasu reszta osady jest pusta; domy z
brudnymi i powybijanymi szybami, opuszczone rowery, stare samochody, furgonetki
porośnięte chaszczami i… ani jednej żywej duszy. Znakomite miejsce na nakręcenie
jakiegoś dreszczowca jak i na zrobienie ciekawych zdjęć z zaskakującymi
motywami.
 |
Bridgeport - miasto widmo |
 |
kościół wydaje się być używany od czasu do czasu |
 |
opuszczone domy |
 |
można by tu nagrać jakiegoś dreszczowca |
Zanim jeszcze przekroczyliśmy granicę Teksasu zatrzymaliśmy się w mieście
Elk. Tam odwiedziliśmy piękne muzeum Drogi 66. Fantastyczne jest chyba
odpowiednim słowem do jego opisania. Wszystko jest zachowane w świetnym stanie.
W skład muzeum wchodzą całe budynki, domy mieszkalne, stacja kolejowa, poczta,
budynek z dumną nazwą “Opera”, gabinet dentystyczny, różnego rodzaju warsztaty,
stacja benzynowa i cała masa przedmiotów i narzędzi, które zostały podarowane
przez mieszkańców miasta i jego okolic. Szczerze powiedziawszy, jak do tej pory
była to jedna z najciekawszych i najładniejszych ekspozycji, jakie zwiedziliśmy.
Po ponad 2 godzinnej wizycie, wyruszyliśmy w dalszą drogę. Tablica Welcome to
Texas przywitała nas po niewielu kilometrach.
 |
Elk - muzeum Drogi 66 |
 |
stacja benzynowa z lat 50-tych |
 |
te pompy były zdecydowanie ładniejsze od dzisiejszych |
 |
oczywiście nie mogło zabraknąć klasyka z tamtych lat (Lincoln) |
 |
budynek poczty i opery |
 |
oryginalna stacja kolejowa w Elk |
 |
Welcome to Texas |
I jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki zaczęło się wszystko naj…najwięcej ciężarówek i
największe, najdłuższe odcinki prostej drogi, odnosi się wrażenie, że
projektant dróg nie miał żadnego innego przyrządu kreślarskiego jak linijka i
ołówek i na pewno jedno jak i drugie były naj…większe. Niekończące się proste
odcinki drogi przerwane od czasu do czasu jakimś małym wzgórkiem towarzyszyły
nam cały czas. Na drodze zaczęliśmy spotykać coraz częściej coś, co już
widzieliśmy wcześniej, ale nie tak często jak teraz: olbrzymie autobusy –
kamperovany. Wyposażone jak autentyczne domki jednorodzinne we wszelkiego
rodzaju wygody. Dodatkowo na postoju wysuwają boczne ściany i zamieniają się w
salon o powierzchni 15m², nie licząc sypialni, kuchni, łazienki i całkiem
sporego schowka na żywność. Ale to jeszcze nie wszystko, dodatkowo holują dużego
vana, na którego platformie jest jeszcze albo quad, albo motor wodny albo inny
Harley-Davidson. Wygląda to niesamowicie. Powiedziano nam, że niektórzy żyją w
ten sposób, przemieszczając się z miejsca na miejsce w poszukiwaniu lepszej
pracy, inni przeważnie emeryci, posprzedawali swoje domy i przemierzają kraj z
jednego końca na drugi, z północy na południe i ze wschodu na zachód, poznając
każdy zakątek swojej ojczyzny, jeszcze inni w ten sposób spędzają wakacje. Jasne,
przy takich cenach benzyny (ponad 50% taniej i zarobkach 4-5 krotnie większych)
ja też bym tak mógł… Jeśli dodamy do tego: jakość dróg, wyposażenie miejsc
parkingowych i kampingów i łatwość z jaką można się poruszać w ten sposób, nie
dziwię się, że aż tyle ludzi właśnie w ten sposób spędza swoje życie.
 |
Shamrock - typowa wieża ciśnień, jakich wiele można spotkać po drodze |
 |
nie ma po co pytać o drogę, zawsze prosto... |
 |
wszechobecne ciężarówki |
 |
autentyczne domy na kołach |
W końcu dotarliśmy
do Amarillo. Ciekawe miasto. Główna ulica o długości ok. 25 km. jest częścią
autostrady międzystanowej I40. Po obydwu jej stronach pełno jest wszelkiego
rodzaju sklepów, zakładów usługowych, barów, restauracji, kościołów, ale nie ma
domów mieszkalnych. Dzielnice mieszkaniowe są oddalone od głównej ulicy. Również
oddalone jest centrum administracyjne miasta. Życie w Amarillo biegnie wzdłuż i
dookoła I40. Natychmiast po pozostawieniu bagażu w hotelu wyruszyliśmy w
kierunku wąwozu Canyon de Palo Duro oddalonego o około 50 km od miasta. W Teksasie
oczywiście wąwóz musiał być duży - i taki jest. Drugi największy w USA zaraz po
Grand Canyon. Ponad 193 kilometry długości, 10 kilometrowej szerokości i
głębokości dochodzącej do ponad 300 metrów. Prawdziwy olbrzym. Tu właśnie zacząłem
sobie wyobrażać, jaki może być jego większy brat w Arizonie. Wąwóz posiada
wiele różnokolorowych warstw kamiennych, które można było łatwo rozróżnić pomimo
pochmurnego dnia i nie najlepszego światła. Wiele ciekawych
formacji kamiennych jak np. Lighthouse (Latarnia morska) czy Spanish Skirt
(hiszpańska spódnica) jest naprawdę niesamowitych. Po drodze natknęliśmy się na
autentycznego, żywego amerykańskiego bizona, pasącego się spokojnie blisko
drogi, który obdarzył nas znudzonym spojrzeniem, ignorując nas przy tym zupełnie.
Całe szczęście.
 |
wąwóz Palo Duro |
 |
hiszpańska spódnica |
 |
bizon amerykański |
Pozostało nam jeszcze jedno, zwiedzić jedno z najbardziej
kuriozalnych i najsławniejszych miejsc związanych z Drogą 66, miejsce, na które
czekaliśmy z niecierpliwością: Cadillac Ranch. Jest ono autentyczną ikoną
trasy. Dla wielu najbardziej znanych artystów takich jak Bruce Springsteen,
John Stewart, Chris Ledoux, Family Force 5 Band i innych, to miejsce było źródłem
natchnienia, któremu zadedykowali wiele utworów. Cadillac Ranch było i jest używane
w wielu reklamach, filmach, serialach itp. A czym jest Cadillac Ranch? Postaram
się to w dużym skrócie wyjaśnić. Miejscowy milioner, niejaki Stanley Marsh III,
znany mecenas sztuki i kultury zakontraktował w 1974 roku u trzech artystów.
Dougha Michelsa, Chipa Lorda i Hudsona Marqueza dzieło. Te miało spełniać
warunek bycia otwartego dla publiczności. Tym przyszedł do głowy pomysł
wkopania w ziemie 10 ewolucji legendarnego samochodu Cadillac, który zawsze był
marzeniem każdego amerykanina. Zrobili to w dodatku wkopując je pod takim samym
kątem jak słynna piramida egipska w Gizeh. Były to charakterystyczne “skrzydlate”
modele wyprodukowane między 1949 i 1963 rokiem. Ranczo jest widoczne z drogi i
wstęp jest bezpłatny mimo tego, że znajduje się na prywatnym terenie. Graffitis
nie tylko, że są dozwolone, są wręcz rekomendowane, tak że warto kupić farbę w
sprayu i wyzwolić z siebie żyłkę artysty. Możecie sobie wyobrazić jak kolorowe
i wesołe są te samochody. Co jakiś czas malują je na jednolity kolor (różowy,
ulubiony kolor żony Stanleya, czarny ku czci zmarłego Doigha Michelsa jednego z
twórców, biały w celu nagrania reklamy, szary, bo jest zachmurzony dzień itp.)
a później znowu wizytujący to miejsce ludzie dają upust swojej wyobraźni. Niespotykane
miejsce. Tak samo jak zimno, które tam panowało w trzecim tygodniu marca. Ponieważ
jest to wielka bezdrzewna równina, płaska jak stół, bez żadnych wzgórz, wiatry są
bardzo silne, na dodatek tego dnia temperatura była poniżej -5ºC wydawało się,
że jesteśmy gdzieś w okolicach Syberii albo, co najmniej Suwałk. Skostniałe
palce rąk utrudniały niesamowicie wszelkie manipulacje przy aparacie
fotograficznym, co sprawiało, że trzeba było poświęcić więcej czasu na każde
zdjęcie i w rezultacie zimno stawało się coraz bardziej przeraźliwe, także
każde zdjęcie jest sukcesem niezależnie od jego jakości. Nagrodą za to była
kolacja w jednej ze znanych w tamtych stronach restauracji. Miałem pomysł, aby zjeść ją w restauracji Big Texan, gdzie można wyzwać restauracje na pojedynek i
mieć gratisową kolację. Wystarczy zjeść 2,1 kilogramowego steka (bez kości i
bez tłuszczu), sałatę, bułkę, ciastko deserowe, i wypić jakiś napój gazowany w przeciągu
1 godziny. Na moje nieszczęście, moi towarzysze podroży nagle zaczęli dbać o
moje zdrowie, wagę … bla, bla, bla, zwyczajnie stchórzyli. Mimo tego zjedliśmy
przyzwoitego rozmiaru steki w innej restauracji i bez większego problemu, popijając
je obficie piwem. Teraz juz na 100% byliśmy w Teksasie. Nasza podroż stawała się lepsza z każdym kilometrem. Następny etap: Amarillo – Santa Fe.
 |
bezkresna równina, 10 wkopanych Cadillacków...i zimno jak diabli |
 |
Cadillack Ranch |
P.S.
Jestem pewien, że z tym 2 kilogramowym stekiem i tak bym sobie poradził.